reklama

"Pracowaliśmy całe życie, a wszystko poszło w pięć minut". Pogorzelcy z ul. Wojska Polskiego w Lubartowie potrzebują pomocy

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

"Pracowaliśmy całe życie, a wszystko poszło w pięć minut". Pogorzelcy z ul. Wojska Polskiego w Lubartowie potrzebują pomocy - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości- Nigdzie nie idę! Zostanę tutaj. Gdzie mam pójść? - powtarza zrozpaczona Irena Wiśniewska. Od pożaru śpi w blaszanym garażu.

W domu przy ul. Wojska Polskiego w Lubartowie oprócz Ireny Wiśniewskiej mieszka jej córka Gabriela Iwanek z mężem Rafałem i synami Jakubem i Kamilem.
 
 
Zobaczył ogień na dachu

 

To był zwykły środowy wieczór. W nocy z 29 na 30 lipca 5-osobowa rodzina poszła już spać. Pierwszy pożar zauważył starszy syn, 19-letni Jakub.

 
 
- Ze snu wyrwały mnie jakieś dziwne dźwięki, usłyszałem skwierczenie, z góry, nad swoją głową. Wyjrzałem przez okno, w stronę dachu, a tam już widziałem ogień. Od razu obudziłem rodziców, babcię i brata - opowiada Jakub Iwanek. - Sprawdziłem, jak wygląda droga na strych, czy jeszcze da się wejść, ale już się nie dało. Otworzyłem tylko drzwi i zamknąłem od razu. Było tyle dymu. Drzwi są szczelne, to dym na szczęście nie wydostawał się na zewnątrz. Wziąłem telefon taty, wyszedłem na balkon i zadzwoniłem, nie pamiętam nawet pod jaki numer. Dzwoniłem po pomoc! - pamięta.
 

 

Czekanie na straż dłużyło im się w nieskończoność, choć minęło tylko kilka minut, jak nadjechała pomoc PSP w Lubartowie.

 

 

- Opuścić budynek! Czekać! - alarmowali strażacy. - Człowiek cokolwiek złapał na plecy i wyszedł, tak jak stał. Czekaliśmy przed domem, patrząc jak strażacy walczyli z ogniem. Nie mogliśmy nic zrobić. Ogień trawił nasz dobytek... - opowiadają pogorzelcy.
 
 
Muszę przepłakać swoją ciężką pracę
 

 

Pani Irena przez ściśnięte gardło nie może mówić. Łzy bez przerwy napływają jej do oczu. Łkając powtarza, że ból jest jeszcze zbyt duży.- Nigdzie nie idę! Zostanę tutaj. Gdzie mam pójść? - powtarza pogrążona w rozpaczy emerytka.

 
 
30-letni dom na skraju miasta to owoc wielu lat ciężkiej pracy. Jej i męża, który zmarł 20 lat temu. Do emerytury pracowała jako pomoc w Przedszkolu Miejskim nr 1 w Lubartowie. Teraz została bez dachu nad głową. Nocuje w blaszanym garażu, gdzie pogorzelcy wynieśli część mebli. Przy ruinie, jaka w tej chwili została z ich domu. Pani Irena nie chce skorzystać z pomocy rodziny ani sąsiadów, którzy - zaniepokojeni jej losem - proponują nocleg. Nie może przeboleć, że żywioł strawił wszystko co miała.
 

 

 -  Całe życie pracowałam i poszło w pięć minut - płacze pani Irena. - Ile ja tu włożyłam! Wszystko. Nie mogę wcale jeść, jak tu jeść, jak nie można przełknąć. Tyle lat się przeżyło i zostało się z niczym. Jak to strasznie boli. Nie ruszam się stąd. Gdzie pójdę, czego będę szukać? Muszę to wszystko przepłakać. Tą swoją ciężką pracę - powtarza.

 

 

Czego nie strawił ogień zalała woda
 

 

Prawdopodobną przyczyną pożaru było zwarcie instalacji elektrycznej. Iwankowie od rana do nocy likwidują skutki tragedii. Pomagają im rodzina i znajomi. Ogień strawił nie tylko dach. W domu odcięte są wszystkie media, pozalewane ściany, zerwane podłogi, gdzieniegdzie tynki. Przez ostatnie lata krok po kroku, pomieszczenie po pomieszczeniu, remontowali swój dom. Teraz kolej przyszła na pokój chłopaków.

 
 
- Czego nie strawił ogień zalała woda - mówią zmartwieni Iwankowie. Nie są w stanie oszacować wielkości poniesionych strat. Cztery lata temu wymienili dach. Żałują, że już wtedy nie ubezpieczyli domu. Stale potrzebowali pieniędzy na remont.
 
 
Potrzebna pomoc
 

 

- Najpierw trzeba dach zrobić, z niczym innym nie ruszymy, jak nie będzie dachu. Najważniejszy jest dach. Dach to jest podstawa, wszystko inne powoli się zrobi - nie tracą nadziei.

 
 
Niezbędna jest pomoc w odbudowie domu. Wsparcie deklarują między innymi władze miasta. Na razie Iwankowie mieszkają kątem u rodziny, ale jak sami mówią, taka sytuacja może trwać jedynie doraźnie. Potrzebują lokum zastępczego, dopóki nie odbudują swojego domu. Po pomoc wystąpili już do MOPS-u i władz lubartowskiego magistratu.
 
 
- Parę godzin po tym, jak straż odjechała zaczęliśmy coś robić. Przecież nie będziemy stali i patrzyli. Rodzice jeszcze jako tako się trzymają, babcia najgorzej przeżywa. Nie ma siły pakować swoich rzeczy, siedzi i płacze. Babci pokój też był niedawno odmalowany. Tata remontował. Miał być u nas, w naszym pokoju remont. Niezbyt długo mogliśmy nacieszyć się tą myślą i chyba przyjdzie nam jeszcze poczekać...  - mówi Jakub.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE