Nad ranem, 24 marca, w szpitalu w Puławach zmarł ksiądz Henryk Borzęcki. Kapłan zaraził się koronawirusem SARS-CoV-2 prawdopodobnie od uczestniczki pogrzebu, która wróciła z Włoch. W puławskim szpitalu przebywał od 18 marca.
- Znaliśmy się od zawsze, bo ja też wychowałem się w Szczekarkowie. Byliśmy dobrymi kolegami, a potem nasze drogi rozeszły się. Henryk został księdzem, takie miał powołanie - mówi Henryk Kubera. - Ożeniłem się z jego siostrą i zostaliśmy rodziną. Gdy tylko znalazł czas, przyjeżdżał w rodzinne strony. Kiedy był sam na parafii, to wpadał, chociaż na kilka godzin, żeby zobaczyć się z matką. Pamiętał o jej imieninach, nie zapominał o bliskich w święta. Ciągnęło go w rodzinne strony, ale z wolnym czasem różnie bywało, jak to u księdza. 24 godziny na dobę służy parafianom - zamyśla się pan Henryk.
- Jak już zaczął posługiwać w parafiach, to we wsi był gościem. Wszyscy go znali, on wszystkich znał i zawsze porozmawiał, gdy kogoś spotkał na swojej drodze - dodaje.
- Jak nie ja jeździłem do niego, to on do mnie przyjeżdżał. - Wpadnę, odwiedzę Cię, dobrze i na parę godzin - mówił. I zawsze był - wspomina brat zmarłego. - Albo my do niego jechaliśmy. Jak nie mógł przyjechać, to chociaż dzwonił. Pamiętał o rodzinie, zawsze chętnie wracał do korzeni. Taki ciepły, dobry człowiek...
(…)
Więcej w elektronicznym (CZYTAJ TUTAJ) i papierowym wydaniu Wspólnoty (dostępnym w punktach sprzedaży).