Rajd Janusza Kobyłki polegał na tym, że odwiedzał urzędy, banki, instytucje i zostawiał informacje o fundacji i o Lubartowie. - W rozmowach z burmistrzami mówiłem o naszym mieście, o tym, że mamy strefę ekonomiczną, o Kozłówce naszej perełce koło Lubartowa. Myślę, że 40 proc. Polski dowiedziało się o Lubartowie. Fundacja zyska dzięki darowiznom, ale trochę później. To nie jest tak, że zachodzę do banku i od razu wpłacają pieniądze na fundację. Zarząd musi podjąć taką decyzję, a zebranie może nie być od razu - mówi Janusz Kobyłka.
- Przez 10 dni miałem wiatr w twarz, to spowalnia jazdę. Sakwy na rowerze stawiają opór. Miałem ich cztery, rower sunął jak czołg. Zwykłym rowerem jechałem 17 km/h z góry, z sakwami - 8 - 9 km/h na podjazdach po górę. Na początku to męczyło bardzo, potem musiałem się przyzwyczaić i w planie na następny dzień uwzględniać wiatr. Na trasie nawet kierowcy machali do mnie, żebym nie jechał, bo wiatr jest zbyt silny. Potem, od Szczecina, miałem już wiatr w plecy, jechało się szybciej - wspomina Janusz Kobyłka.
Więcej we wtorkowym wydaniu Wspólnoty Lubartowskiej