Do Skrobowa trafiali byli żołnierze z AK, którzy służyli głównie w 1 i 2 Armii WP. Zgłosili się do wojska, bo chcieli dalej walczyć z Niemcami. Nie pozwolono im na to. Niejednokrotnie odławiano ich z jednostek będących już na froncie. - Wezwano mnie do sztabu batalionu - wspominał Włodzimierz Szczepański, żołnierz AK wcielony do 1 Armii WP. Za nim weszło dwóch oficerów NKWD, chwycili go pod ręce, rzucili na samochód. Tak zaczęła się droga Szczepańskiego do Skrobowa.
Życie w obozie
Obóz w Skrobowie utworzono jesienią 1944 roku.Załogę obozu stanowił batalion NKWD pod dowództwem majora Aleksandra Kałasznikowa. W załodze była też pewna liczba Polaków. Początkowo okoliczną ludność i żołnierzy z załogi przekonywano, że w obozie są niemieccy jeńcy. Wkrótce prawda wyszła na jaw, stosunek Polaków z załogi do więźniów zmienił się, ale nie mieli możliwości ulżenia ich doli - sami bali się NKWD. Życie w obozie było ciężkie. Więźniowie nie mogli mieć rzeczy osobistych, brakowało im ciepłych okryć. Wyżywienie było tragiczne. Jerzy Ślaski, więzień i autor książki o obozie, wspominał, że akowcy dostawali "po chochli rzadkiego pęczaku, w którym często pływały kozie oczy i zęby oraz inne paskudztwa". Więźniowie próbowali protestować, ale generał Aleksander Zawadzki podczas wizyty w obozie powiedział po rosyjsku: wy żywiotie, kak w kurortie.
Ucieczka
Wśród więźniów rozeszły się pogłoski o zamiarze wywiezienia ich w głąb ZSRR. Zaczęli więc przygotowywać ucieczkę. Doszło do niej 27 marca 1945 r. W ucieczce mieli wziąć udział także inni więźniowie, ogółem około 60 osób. Podzieleni byli na cztery grupy. Rano zgłosili się do różnych prac na terenie obozu.
Zaczęło się podczas obierania kartofli. W grupie pracującej w kuchni było piętnastu akowców. Pilnował ich wartownik z pepeszą. Około godziny 11 jeden z akowców pracujących w kartoflarni podszedł do wartownika i poprosił o ogień. Gdy strażnik sięgnął po zapałki, więzień oburącz chwycił za broń i rozbroił go.
- Wszystkie grupy niemal jednocześnie zaatakowały wartowników odbierając im broń - wspominał Tadeusz Czajkowski, żołnierz AK, który trafił do obozu z szeregów 1 Armii WP. - Grupa naszych uzbrojonych w pepesze wtargnęła natychmiast do koszar, gdzie spała nocna zmiana i po sterroryzowaniu żołnierzy zdobyła broń i amunicję, którą błyskawicznie rozdzielono - relacjonował Czajkowski. Atak na wartownię nie powiódł się, ale żołnierze AK blokowali jej załogę ostrzałem ze zdobytej broni.
- Biegliśmy drogą na bramę krzycząc: bracia nie strzelać, otwórzcie bramę, i tak się stało, bramę otwarto, a jeden z wartowników, któremu zabrano już broń, zawołał: ja z wami. Wybiegliśmy w pole, po krótkim czasie zostaliśmy ostrzelani z karabinów maszynowych. Po każdej serii padaliśmy w podmokły teren - opisywał ucieczkę Jerzy Lipnicki, żołnierz AK i 2 Armii WP.
Kałasznikow strzela z Diegtariewa
Nie wszystkim ucieczka się powiodła.
- Wartownik z pepeszką położył nas na ziemi, z budynku wyskoczył Kałasznikow i natychmiast kazał nas zabrać do budynku i pilnować - wspominał Stanisław Pietrzykowski, żołnierz 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK i 1 Armii WP.
- W drzwiach naszego baraku stanął major Szapiro - lekarz obozowy, NKWD - asysta, z bronią w ręku i z okrzykiem: a wy kuda ? - wspominał Włodzimierz Szczepański. Więźniowie powstrzymani przez lekarza wrócili do cel.
- Z okna mojej celi widziałem, jak mjr Kałasznikow dobijał strzałem z Diegtariewa (ręczny karabin maszynowy - przyp.red.) rannego naszego żołnierza - wspominał Szczepański.
Uciekło 48 żołnierzy. Dołączyli potem do zgrupowania majora Mariana Bernaciaka "Orlika". Pozostali internowani przesiedzieli w obozie do 21 kwietnia. Wtedy zostali wywiezieni do obozu w Dubowce pod Stalinogorskiem. Większość z nich powróciła po kilku miesiącach do Polski.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.