Obyczaje myśliwych dobrze zna Jan Szczygieł z Bratnika. Ma 83 lata, ale ciągle może się pochwalić dobrą kondycją.
- Jeżdżę na rajdy rowerowe. Jestem najstarszym leśnikiem w okręgu, kiedyś polowałem, ale odkąd przeszedłem na emeryturę nie chodzę już z bronią do lasu - mówi. W latach osiemdziesiątych uczestniczył w polowaniach w Lasach Kozłowieckich organizowanych w okresie świąt i Nowego Roku.
Polowanie z sekretarzami i generałami
- Tradycyjne dni polowań dla myśliwych to 3 listopada, dzień św. Huberta, patrona myśliwych, Wigilia, Sylwester. Jak w tych dniach myśliwy coś upoluje, to cały rok będzie mu się darzył - mówi pan Jan.
Zazwyczaj w Wigilię organizowano polowania zbiorowe, w Sylwestra nie wszyscy myśliwi mieli czas na polowanie i przyjeżdżali pojedynczo. Wigilijne łowy też nie zawsze odbywały się 24 grudnia.
- Tydzień przed Wigilią organizowało się polowanie, które też liczyło się jako wigilijne. Zaczynało się od rana. Przyjeżdżali sekretarze z Lublina, z Warszawy, generałowie, prezesi. Był generał Piróg, generał Drzazga, w Wigilię przyjeżdżał nadleśniczy Lipiński z Lublina.
Zbierałem 20 osób na nagonkę, nawet moje dzieci chodziły w nagonce na zające. Trzeba było się napracować, żeby te 20 osób rozstawić. Jak ktoś się źle sprawił, to więcej już go na polowanie nie brałem. Były grane różne sygnały na trąbce. Trąbiłem, żeby nagonka ruszała, potem jak był już 100 metrów od myśliwych, to trąbiłem, żeby nie strzelali, trzeci raz trąbiłem na koniec polowania. Po polowaniu było ognisko, pokot upolowanej zwierzyny. Jak było polowanie na zające, to był przywożony bigos. To były czasy PRL, więc nie było wtedy opłatka. Pamiętam, że myśliwi się nie wywyższali, razem z nagonką jedli obiad.
W polowaniach brały udział też kobiety. Przyjeżdżało takie starsze małżeństwo, mieli po 80 lat. Jak żona strzelała, to nagonka się chowała, bo strzelała na oślep.
Dla nas, leśników polowania były 2-3 tygodnie przed świętami. Nawet emeryci polowali. Wtedy była wielka przyjaźń między leśnikami.
Na pokocie po polowaniu kładło się nieraz po 50-70 zajęcy. Każdy miał swój numer, drugi dostawał myśliwy. Każdy chciał potem dostać tylko tego swojego zająca, którego sam ustrzelił. Ten, kto upolował najwięcej, zostawał królem polowania. Był wtedy mazany krwią po twarzy - mówi pan Janek.
Szarża rannego dzika
Jan Szczygieł miał wiele przygód jako myśliwy. Niektóre były niebezpieczne.
- Kiedyś dwa dni przed Nowym Rokiem tropiłem dzika. Chodziłem za nim cały dzień, bo go postrzeliłem z dubeltówki w nogę. Jak go znalazłem, leżał w legowisku, byłem 20 metrów od niego jak się zerwał i się na mnie rzucił. Uciec się nie dało, klęknąłem w śniegu i strzeliłem, dobrze, że miałem naładowaną broń. Jak go dobiłem, był już 10 metrów ode mnie - opowiada pan Jan.
Świąteczne obyczaje starają się zachować także współcześni myśliwi.
- Jest polowanie wigilijne, po polowaniu jest pokot. Potem jest łamanie się opłatkiem. Wigilijnym zwyczajem jest dokarmianie zwierzyny, nosi się siano do paśników. Podczas myśliwskich spotkań wigilijnych grane są sygnały łowieckie. Mamy zespół sygnalistów, nazywa się Lisie Echo. Należy do niego siedem osób od nas i jedna osoba z koła Knieja - mówi Sławomir Dudziak z Koła Łowieckiego "Lis" z Lubartowa.
reklama
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.