- To dzięki wam żyjemy w szczęśliwym czasie - mówił burmistrz Janusz Bodziacki do jubilata.
Pan Czesław wspominał stary Lubartów.
- Z żyjących dzisiaj na pewno mało kto pamięta, gdzie w Lubartowie była cerkiew. W Lubartowie było mało prawosławnych, ale chodzili do cerkwi (znajdowała się naprzeciw klasztoru oo. Kapucynów - przyp. red.). Pamiętam, jak pałac był spalony. Ładny był, nie odbudowali go tak, jak wyglądał. Od północy były dwie przybudówki, już ich nie odbudowano - mówił.
Pan Czesław doczekał się trójki dzieci, szóstki wnuków i tyle samo prawnuków. Na uroczystość rodzina przyjechała z Radzynia i ze Śląska.
- Jeden brat, Grzegorz, mieszka w Lubartowie, drugi, Zenon, w Katowicach - mówi córka pana Czesława, Ewa Rzechuła.
- Tata urodził się w Lubartowie, tu mieszkał całe życie, przez jakiś czas w oranżerii koło pałacu. W czasie wojny został przez Niemców schwytany w czasie łapanki i wywieziony na roboty. Ożenił się w 1948 r., mama miała na imię Genowefa, umarła 22 lata temu. Tata pracował w dawnym Prefabecie, rozwoził towar po sklepach, miał swojego ulubionego konia. Takiego sędziwego wieku dożył, bo dużo się ruszał, dużo chodził. Jeszcze dwa lata temu pracował w ogródku. Jest bardzo troskliwy, dużo rozmawia z wnukami i prawnukami - mówi córka pana Czesława.