Nocą z niedzieli na poniedziałek, całkiem przypadkowo wtedy, kiedy księżyc był bardzo duży i na dodatek czerwony, grupa nieustraszonych śmiałków z klas matematycznych spędziła noc w swojej macierzystej szkole. Podobno za okazaną w tej akcji odwagę otrzymali na własność (ale tylko do matury!) solniczki do doprawiania zupy na stołówce oraz prawo do legalnego skonsumowania przy świadkach jednej drożdżówki tygodniowo do końca semestru.
Ale to nic w porównaniu z tym, co tej nocy przeżyli. Zaczęło się od tego, że trzeba było znaleźć drogę od wejścia do szkoły do małej sali gimnastycznej w labiryncie ciemnych korytarzy. To było straszne: w szafach na korytarzu setki niebezpiecznych pucharów, potem jakieś ważne, a nie przeczytane ogłoszenia, no i wreszcie trzeba było przemknąć koło gabinetu DYREKTORA!!! W tym momencie niejeden by się wycofał, ale nie oni! Wszyscy dotarli na miejsce zbiórki! Strat w ludziach nie było!
Potem była wyprawa do szatni wf i udział w tajnej misji na szkolnym stadionie. Niektórzy chcieli rezygnować pytając: "czy znów będziemy musieli biegać???" Na szczęście chodziło tylko o grupowe kopanie futbolówki i rzucanie do celu (w kierunku kolegi lub koleżanki) piłki do rugby.
Kiedy wszyscy byli już śmiertelnie zmęczeni i nie mogli się bronić, nadzorujący akcją nieustraszeni bossowie (tytuł zdobyli po wielu nocach spędzonych na studniówkach): WOL-GO i SAJZBY zaaplikowali nieszczęśnikom aż DWA potwornie interesujące filmy popularno- naukowe. Jeden o wielkim wybuchu, a drugi o ( i tu niektórzy złożyli broń i udali się w objęcia Morfeusza) o CZARNEJ DZIURZE!!!
Po trzech godzinach tortur, przeplatanych herbatką, ciasteczkami i jedzeniem przyniesionych przez siebie kanapek, uczestnikom pozwolono w końcu opuścić lokal. Ale jakie było ich zdziwienie, kiedy zorientowali się, że ciemnymi korytarzami zostali wyprowadzeni na tzw. "miejsce obserwacji astronomicznych". Wszyscy myśleli, że już pora żegnać się z tym światem, bo np. porwą ich kosmici lub będzie klasówka z fizy, czy zaliczenie z 1500 m. Ale chodziło o najnormalniejsze (zdarzające się raz na kilkanaście lat) zaćmienie Księżyca, który akurat tego dnia- a raczej nocy- znajdował się najbliżej Ziemi i z tego powodu był straaasznie wielki. Oczywiście niewiele byłoby widać, gdyby WOL- GO nie udostępniła, z zasobów swego tajemnego laboratorium, specjalistycznego teleskopu do obserwacji astronomicznych. Dzięki niemu rekruci z oddziału IIa i IIIa mogli dokładnie obejrzeć to wspaniałe zjawisko.
Małe zamieszanie wśród gawiedzi nastąpiło wtedy, kiedy "zaćmiony" księżyc zamiast zniknąć zrobił się czerwony. Większość myślała że to początek końca świata, ale członkowie pododdziału o nazwie "CI CO MAJĄ SZÓSTKI Z FIZY" wyjaśnili, o co chodzi i że dziś (poniedziałek) o ósmej rano znowu wesoło zadźwięczy dzwonek. Ta informacja uspokoiła większość uczestników akcji, ale na twarzach niektórych z nich malował się smutek, niedowierzanie, tęsknota za wakacjami lub po prostu senność, bo to była już piąta rano (!). W tym momencie akcję zakończono. Ot tak po prostu. Tak nagle, jak tę tajną misję ogłoszono i dokonano naboru najlepszych z najlepszych, tak samo została błyskawicznie zakończona. Podobno niektórzy z tych, którzy w niej uczestniczyli po dziś dzień nie wiedzą, że nocą przechadzali się po korytarzach szkoły przy ul. Chopina. Tak dostali w kość!
Dziś już wiemy, co dzieje się NOCĄ W LICEUM: czasami trzeba przysiąść do książek nad ranem, Chopin z Sanguszką o północy popijają herbatkę (bez cukru) w szkolnym barku, Księżyc jest czerwony, bo to normalne zjawisko astronomiczne, a panowie konserwatorzy nie koszą nocą sztucznej trawy, bo ... właściwie nie wiem dlaczego tego nie robią! W każdym razie tej nocy ich nie było, a może po prostu ich nie widzieliśmy (tak dobrze się zamaskowali). Ale w poniedziałek rano trawa znów była równo przystrzyżona. Szacun!
Ale na tym nie koniec batalii pod kryptonimem "MATURA'2016"! Podobno w planach centrali jest kilka następnych akcji dla "żółtodziobów maturalnych": wyczerpujące grupowe podrygiwanie na wielkiej sali do dźwięków wydobywanych z strasznych, wielkich, czarnych pudeł, a po kilku dniach jakaś misja w przebraniach, której symbolem ma być DYNIA! Potrzebujemy odważnych, nie tęskniących za chipsami w barku, nastawionych na sukces ochotników!
Tylko tacy przetrwają do maja, aby w październiku przyszłego roku zaśpiewać słynną pieśń twardzieli "Gaudeamus igitur...".
Z. Sajda