Tym razem celem podróży 40-osobowej grupy karmelkowiczów była Warszawa, w której mieliśmy dwa punkty programu. Pierwszym i głównym celem wycieczki była wizyta w Krajowej Radzie Spółdzielczej i Muzeum Spółdzielczości, a dla rozrywki na zakończenie – udział w nagraniu nowego show Telewizji Polsat Surprise, surprise. Ale wszystko po kolei.
Najpierw odwiedziliśmy zabytkowy "Dom pod Orłami", w którym zostaliśmy przyjęci niezwykle ciepło przez pracowników Muzeum Spółdzielczości i KRS (panią Danutę Twardowską, panią Anetę Englot i panią Alicję Brand). Po wysłuchaniu kustosza muzeum – pana Eugeniusza Zochniaka, ruszyliśmy na własne oczy zobaczyć zgromadzone eksponaty (a jest ich ponad 30 tys.), obrazujące początki spółdzielczości w Polsce. Niewtajemniczonych informujemy, że prekursorem spółdzielczości był Stanisław Staszic. W jednej z sal zobaczyliśmy też… we własnej osobie Franciszka Stefczyka – twórcę Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych, siedzącego i oczekującego na petentów. Chciało się powiedzieć dzień dobry i przywitać (niektórzy próbowali!), niestety okazało się, że to tylko silikonowa postać. W innej sali oglądaliśmy dokumenty o spółdzielczości uczniowskiej – to nas najbardziej zainteresowało, zwłaszcza, że znaleźliśmy informacje z Lubelszczyzny. Mieliśmy też okazję sprawdzić, ile wiemy na ten temat. Większość wiedziała, że pierwszą spółdzielnię uczniowską założyła w Pszczelinie, niedaleko Warszawy, w 1900 roku Jadwiga Dziubińska. W tym okresie spółdzielnie uczniowskie prowadziły głównie sklepiki szkolne. Podzieliliśmy się też informacją, że pierwszy sklepik szkolny na terenie Lubartowa powstał dokładnie 4 kwietnia 1927 roku, a prowadzony był przez uczennice Publicznej Szkoły Powszechnej nr 2 pod opieką nauczyciela pana Adama Moździńskiego. Jak widać nasze tradycje też wpisują się w historię spółdzielczości uczniowskiej.
Na zakończenie naszego pobytu w siedzibie KRS gospodarze zaskoczyli nas ponownie. Wszyscy otrzymaliśmy firmową torbę pełną souvenirów. Opiekunka naszej "Karmelki", pani Małgorzata Wysoczyńska, odebrała pamiątkowy medal z wizerunkiem pionierów spółdzielczości Franciszka Stefczyka i ks. Piotra Wawrzyniaka z prośbą o przekazanie go dyrektorowi szkoły panu Sławomirowi Zdunkowi. Także prezes Spółdzielni – Justyna Cieniuch otrzymała na pamiątkę dla całej organizacji przysłowiową świnkę-skarbonkę. Ale i my także przekazaliśmy podziękowanie dla prezesa KRS pana Alfreda Domagalskiego (niestety nieobecnego na spotkaniu z nami z powodu pilnych obowiązków służbowych) od dyrekcji szkoły i całej naszej grupy.
Wzbogaceni wiedzą związaną z działalnością spółdzielczą ruszyliśmy dalej do Studia ATM, zahaczając po drodze o Złote Tarasy. Dziewczyny (znaczna ich większość!) buszowały po butikach, wydając zgromadzone kieszonkowe na najmodniejsze ciuchy czy inne rzeczy, które w Lubartowie trudno nabyć. Po szybkim posiłku w lokalach typu fast food (raz na jakiś czas można!) o godz. 13.30 stawiliśmy się w studio nagrań. Oczywiście miało być szybko, ale jak to zwykle bywa, ponad godzinę spędziliśmy na korytarzach słynnego studia koczując wraz z innymi grupami i czekając, aż w końcu wpuszczą nas do pomieszczenia, w którym będzie nagrywany kolejny odcinek programu Surprise, surprise.
W nowym show Polsatu występują zwykli ludzie, którzy dla innych stali się z różnych powodów bohaterami. Producenci programu tym niezwykłym ludziom spełniają marzenia, przygotowując małe niespodzianki, które w jakiś sposób są formą uznania za ich bezinteresowną pomoc okazaną innym. Takim marzeniem może być spotkanie z ulubioną gwiazdą muzyczną, udział w jakimś ciekawym wydarzeniu, lot balonem czy coś, czego na co dzień takiej osobie trudno jest dokonać. I my także poznaliśmy zupełnie zwykłych ludzi, którzy okazali się niezwykłymi, kiedy zupełnie bezinteresownie uratowali komuś życie albo pomogli im w inny sposób. Show prowadzą znany z kilku seriali aktor Wojciech Błach i włoski tancerz Stefano Terrazzino.
Zobaczyliśmy, niektórzy po raz pierwszy, jak wygląda nagranie programu telewizyjnego. I dziś już wiemy, że przygotowanie godzinnego programu, który oglądamy w telewizji, trwa znacznie dłużej. My spędziliśmy tam ponad 7 godzin. Aby wszystko dobrze zmontować, potrzebne są nieraz kilkukrotne duble, bo… publiczność reagowała za cicho albo za głośno, bo prowadzący się przejęzyczył czy konieczna była interwencja makeapisty. Przeróżne sytuacje powodują, że nagranie programu trwa i trwa, można by powiedzieć, że w nieskończoność i powoli staje się to nużące i niewiele może tu nawet pomóc osoba rozgrzewająca widzów i sugerująca im, jak mają reagować w danej chwili. I my mieliśmy takiego pana Rysia, który starał nam się umilać czas podczas kręcenia wielokrotnych dubli. A pan Rysio dwoił się i troił, aby zadowolić wymagającą publiczność nawiązując bliższe i dalsze relacje. Nasza pani Małgosia za aktywność otrzymała w nagrodę… krótką wycieczkę pod rękę z panem Rysiem wokół sektora publiczności.
Z innych tajemnic telewizji wiemy już, że program nie jest kręcony od początku do końca, to, co widzimy, to efekty odpowiedniego montażu. W naszym przypadku nagrywaliśmy szósty odcinek show, ale rozpoczęliśmy go od części głównej programu i rozmowy kanapowej z osobą, której uratował życie nieznany człowiek. Jak to w życiu bywa producenci programu dotarli do owego nieznanego bohatera, którego i my poznaliśmy. Później były tzw. snoopy, czyli "wyławianie" kogoś z publiczności, kto także pomógł w czymś innym, krótka rozmowa prowadzących z tą osobą i oczywiście drobna nagroda-niespodzianka. W dalszej kolejności nagrywane były kolejne rozmowy kanapowe, zakończenie show, a na samym końcu różne wersje rozpoczęcia programu. A już na sam koniec, w nagrodę za wytrzymałość, publiczność wzięła udział w zabawie zwanej fireball. Podczas trwania piosenki przekazywaliśmy sobie tzw. gorącą kulę z rąk do rąk, a gdy muzyka się zatrzymała, szczęśliwy posiadacz kuli wygrywał jej zawartość, a mógł to być sprzęt AGD, wejściówka na imprezę kulturalną czy jakiś karnet.
My opuściliśmy studio nagrań ok. godz. 21. W przerwach udało nam się (przynajmniej niektórym bardziej śmiałym!) zrobić selfie albo zdobyć autograf gwiazd programu, czyli oczywiście Stefano Terrazzino, Wojciecha Błacha, a także… członków grupy Pectus, których już spotkaliśmy na początku nagrania w kawiarni, a którzy byli spełnieniem marzeń jednego z bohaterów.
Nasza wycieczka zakończyła się tuż przed północą i chociaż byliśmy trochę zmęczeni, to z pewnością nie uważamy, aby ten dzień był dniem straconym, wręcz przeciwnie. Zdobyliśmy nowe doświadczenia i w dziedzinie spółdzielczości, i w dziedzinie telewizji.
Ewa Abramek