Janusz Kobyłka na swój rajd rowerowy wyruszył 4 sierpnia. Dzisiaj, miesiąc po rozpoczęciu wyprawy, dojechał do Lubartowa.
- Jestem bardzo zmęczony, ręce i nogi mnie bolą, ale szczęśliwy, że się udało. Wszystko co planowałem, wyszło zgodnie z planem, choć były odstępstwa od rajdu, bo miałem kilka zaproszeń spontaniczych, więc nie mogłem odmówić, ale zmieściłem się w terminie, więc jestem szczęśliwy - mówi Janusz Kobyłka.
Rajd, jak co roku, był poświęcony jednej idei. Janusz Kobyłka jeździł już dla Hospicjum św. Anny, dla honorowych krwiodawców, rok temu po raz pierwszy pojechał dla PCK. W tym roku tę misję kontynuował.
- To był rajd promujący PCK, już drugi, w ubiegłym roku na 2 tys. kilometrów, w tym roku na 3 tys. kilometrów. Byłem taką żywą reklamą PCK. Przez 30 dni od rana do wieczora odwiedzałem miasta od Mazur po Bałtyk, zachodnią stronę, Śląsk, ponownie wschodnią stronę i do Lubartowa - mówi Janusz Kobyłka. Na trasie pogoda dała mu się we znaki.
- Albo padał deszcz, albo było ciepło, choć ostatnie 4 dni bardzo mi sprzyjały, bo było bardzo pochmurno, jak wyjeżdżałem z Piask padał deszcz, ale miałem wiatr w plecy. A wiatr w plecy dla mnie to jest zbawienie, mknę jak żaglówka na jeziorze - mówi rowerzysta.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.